Relacja z ORLEN Warsaw Marathon 2013


21 kwiecień - dwa tygodnie po debiucie w półmaratonie. Mimo, że po przebiegnięciu 21 kilometrów strasznie doskwierał mi ból stopy już dzień po powrocie z Poznania zadecydowałem, że muszę wystartować w rozreklamowanym NARODOWYM ŚWIĘCIE BIEGANIA.

O przebiegnięciu maratonu nawet nie myślałem, więc zdecydowałem się na uczestnictwo w biegu na 10 km oraz w biegu charytatywnym na 3,3 km.

Do startu pozostały niecałe dwa tygodnie a ja nie mogłem stanąć na prawą stopę. Co prawda nie traktowałem tego startu bardzo poważnie ponieważ zdawałem sobię sprawę, że jestem po półmaratonie, poza tym czy ja kiedyś biegałem na 10 000 m ? Nie przypominam sobię :)



Wyjazd potraktowałem bardzo rekreacyjnie. Atrakcyjność podnosił fakt, iż razem ze mną wybierała się dwójka moich znajomych z uczelni - Martyna oraz Michał wraz ze swoją dziewczyną Kasią - także nie był to tylko typowy wyjazd na zawody ale również okazja do spędzenia fajnego weekendu w Warszawie w gronie znajomych

Dojechaliśmy do Warszawy. Rozpakowaliśmy się i pojechaliśmy na stadion odebrać pakiety startowe.
Pierwsze wrażenie? Rozmach - w porównaniu do poznańskiego półmaratonu na zorganizowanie imprezy w Warszawie został przeznaczony o wiele większy budżet. Czy to, że zawody były bardziej rozreklamowane i miały więcej sponsorów to dobrze? O tym dalej :)

Następny dzień to bieg charytatywny na 3300 m. Niestety tylko mi i Martynie udało się, zapisać na ten bieg - Michał musiał popatrzeć z boku. Jeżeli chodzi o idee tego biegu to bardzo mi się podobała. Nie często sponsor przeznacza 10 zł za każdego uczestnika który przekroczył linię mety - a trochę ich było.
Na starcie był ogromny tłok więc nawet nie próbowaliśmy podejść blisko startu - zresztą nie o rywalizację tu chodziło. Meta była na płycie Stadionu Narodowego - fajna sprawa :) Tak minął kolejny dzień w stolicy.

Kolejny dzień to już start maratonu oraz biegu na 10 km. Tutaj już rywalizację było czuć w powietrzu.
Szybko się przebraliśmy, oddaliśmy rzeczy do depozytu i na start. Tak samo jak w przypadku startu w Poznaniu zanim przekroczyłem linię faktycznego startu minęło kilka dobrych minut. W końcu się rozluźniło i można było biec własnym tempem. Tak naprawdę nie wiedziałem jak się zabrać do tej '' dychy '' . Jak już wspominałem nigdy nie rywalizowałem na takim dystansie, byłem zmęczony po półmaratonie nie mówiąc już o jakimś konkretnym przygotowaniu pod 10 km - jak ktoś czytał kilka wpisów niżej to wie jak przepracowałem zimę :) Wiedziałem jedno - wypadałoby złamać 50 minut. Po cichu myślałem o 47:00 :)

Ruszyłem spokojnie, pomyślałem, że skontroluję czas po pierwszym kilometrze ale ... chwila ... czy przypadkiem nie miało być oznaczeń na każdym kilometrze? No nic - wpadka organizatora lub moje niedopatrzenie - biegnę dalej.
Zaraz za mostem zaskoczył mnie podbieg - może nie był za stromy ale pamiętam, że pobiegłem go dość intensywnie co wybiło mnie z rytmu i trochę zmęczyło. Na kolejnych kilometrach również nie było oznaczeń - trudno trzeba biec na czuja.

Trasa była dość przyjemna, przebiegała warszawską starówką  ale w przeciwieństwie do Poznania warszawscy kibice zawiedli mnie ...
Biegnąc dalej i podziwiając Warszawę usłyszałem unoszący się w oddali pisk - czy to punkt z pomiarem czasu? Taaak ! W końcu ! I nawet woda się znalazła :) Minąłem 5ty kilometr, patrzę na zegarek 22:01 ... Co? Tak szybko? To nie tak miało wyglądać. Oddechowo czułem się dobrze, póki co nogi też prowadziły przed siebię więc zdecydowałem się nieco podkręcić tempo. Wybiegliśmy na prostą, mającą tak na oko około 3 kilometrów, w oddali było widać Stadion Narodowy - ładny widok przyćmiewał fakt, że tam znajdowała się meta a nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Wydawało mi się, że biegnę szybciej ale jak to wiadomo po kolejnych kilometrach ciężej jest utrzymać wcześniejsze tempo więc nie sugerowałem się tym.
Podczas mijania kolejny warszawskich kamienic usłyszałem piknięcie - zawodnik obok miał zegarek z GPS'em. Zapytałem go więc o dystans oraz tempo (dzięki kimkolwiek jesteś ! :) ) 7 km - 30:50 - byłem zadowolony - postanowiłem przyspieszyć. Na samej końcówce - (końcówce - pojęcie względne - powiedzmy około kilometra przed metą) złapała mnie straszna kolka, która uniemożliwiała mi pełny oddech. To chyba przez to, że dzień wcześniej opiłem się Red Bulli które był za darmo :D Chciałem przyspieszyć ale narastający ból pozwolił tylko na utrzymanie bieżącego tempa. Z racji tego, że z kolką miałem do czynienia nie raz, potrafiłem sobie z nią poradzić, no ale dopiero około 400 metrów przed metą - oczywiście skorzystałem z możliwości złapania pełnego oddechu i ruszyłem do mety ile sił w nogach
Rezultat? 42:59 ! :) Czyli o 4 minuty szybciej niż planowałem.

Podsumowując: Moim ( i jest to oczywiście tylko moja obiektywna opinia) impreza w Poznaniu była lepiej zorganizowana. Mimo, że nie było darmowych Red Bulli :D i mnóstwa sponsorów organizacja była lepsza.
W Poznaniu wszystko było przejrzyste i przyjazne dla zawodnika. W Warszawie mimo, że był naprawdę wysoki poziom jeżeli chodzi o organizację to było tego za dużo. Strefa dla zawodników, strefa dla VIPów strefa jakaś tam - za dużo tego. Póki co miałem okazję wziąć udział w dwóch takich imprezach więc za dużo nie mogę powiedzieć.

Jeżeli chodzi o sam bieg to właśnie te 10 000 km sprawiło, że zaraziłem się takim bieganiem. Porzuciłem przygotowania do maratonu na koszt poprawiania swoich wyników na 10 km. Mimo, że przekraczając metę półmaratonu miałem łzy w oczach i byłem mega szczęśliwy i zadowolony z siebie to nieco szybsze bieganie bardziej mnie wkręciło :)

Pozdrawiam
Do następnego

" Pierwsza trójka warszawskiego maratonu "
Szczęśliwi po przebiegnięciu 10 000 m 

Więcej zdjęć w galerii : klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz